13 sty 2009

słowa, słowa, słowa...

M: Spływamy do domu po świetach z wielkim poślizgiem. I to wcale nie dlatego, że czekaliśmy do odwilży, bo nas gdzieś zmroziło, ale z trywialnej, chorobowej przyczyny. Na prawie trzy tygodnie opanował nas megawirus. Oprócz totalnej tęsknoty za Kubą mężem i tatalnej za Kubą tatą (którego praca nie zając), czas obfitował w gorączkowe galopowanie rozwojowe naszego syna. Przekaz dość zawiły, ale sens zrozumiały:)
Wojtek otrzymał przede wszystkim dar języków. Jego słownik obejmuje już bez mała półtysiąca wyrazów. I tworzy pierwsze zdania dwuwyrazowe. Niektóre niebanalne.

Rozmowy około łóżeczkowe...

Wojtek wypił mleko, oddał mi butelkę, mówiąc "kunkuję", grzecznie się położył, otuliłam go kołderką - dobranoc w logicznym założeniu. Po chwili gramoli się spod kołdry, patrzy na mnie prawie śpiącą obok na kanapie i podsumowuje sytuację:
- Mama psi. Mama psi. Ty... nieee!!!

Innym razem wstęp ten sam. Dobranoc. Nagle słyszę spod kołderki:
- Ty psi [czyt. ja śpię]. Ty psi. Ty psi...
I wyskok na równe nogi:
- Ty budziii!!!!

Jak widać rozwój językowy dziecka łączy się ściśle z rozwojem społecznym, emocjonalnym, motorycznym i jakim jeszcze wymyślimy. No imamy potem radosne niespodzianki co krok. A niby się kiedyś na tym dobrze znałam. Teoretycznie.

Brak komentarzy: